Blog

Słoń i zamek - Londyn 2019


Trzy szybkie, okołozawodowe wrażenia z wiosennego wypadu do brytyjskiej stolicy.

Photo London 2019

Wystawę zwiedzać zaczęliśmy dość przypadkowo i w pośpiechu, bez wiedzy o jej rozplanowaniu i bez dobrego planu ataku. Brak rozeznania sprawił, że w pierwszej kolejności trafiliśmy do części przeznaczonej dla mniej jeszcze znanych, reprezentowanych przez niezależne galerie fotografików. Trudno było rozgryźć o co chodzi autorom, a kiedy myśl przekazana już była bardziej klarownie to niestety nie porywała intelektualnie. Co gorsza także pod względem warsztatu oraz estetyki trudno było dłużej zaczepić na czymś oko. Arty-farty, trochę zdziwienia o co tyle hałasu z tym Photo London, szczęśliwie w całym tym chaosie odnaleźliśmy jednak coś wyjątkowego - zdjęcia Alii Ali reprezentowanej przez Galerie-Peter-Sillem z Frankfurtu.


Drugi strzał - sekcja poświęcona nowym pracom Stephena Shore’a. Ze względu na sympatię dla tego fotografa wolę założyć, że czegoś nie zrozumiałem lub nie doczytałem…

Ulgę przyniosła dopiero ta część Photo London, która zaprezentowana została w pawilonie na dziedzińcu Somerset House. Właściwie każda z galerii pokazywała interesujące lub bardzo interesujące zdjęcia, z dużym uznaniem i wciąż zaskakiwani przechodziliśmy między kolejnymi stanowiskami. W pewnym momencie zdecydowaliśmy nawet, że nie chcemy - ze względu na jakość prac - zmęczeni, nie w pełni skupieni, kontynuować zwiedzania i postanowiliśmy przerwać wizytę planując drugie podejście na następny dzień. Niestety na Photo London już nie wróciliśmy, ale zostaniemy z dobrymi wspomnieniami prac Ralpha Gibsona, Nicka Brandta, Josefa i Jakoba Hoflehnerów i wielu innych artystów.


Only Human - Martin Parr

Z Parrem sprawa jest prosta - idąc na jego wystawę wiadomo, co się dostanie i zawsze jest to przeżycie wysokiej jakości <3. Przedstawione w National Portrait Gallery zdjęcia koncentrowały się na temacie poczucia jedność i brytyjskości w obliczu zbliżającego się brexitu.

Wystawa Parra to też zawsze dobra okazja do zrobienia zdjęć w stylu Parra.



Projekcja Dolby Vision w Odeon Luxe

Zainspirowany organizowanymi przez Dolby i SMPTE Polska warsztatami, które odbyły się ostatnio w Warszawie, postanowiłem skorzystać z okazji i wybrać się na projekcję w sali - jednej z zaledwie 19 w Europie - posiadającej certyfikat Dolby Vision.

Przede wszystkim cieszy fakt, że film nie wydał mi się za jasny, “błyszczący”, a najjaśniejsze fragmenty kadru nie były szczególnie bolesne dla oczu. Bardzo wysoki kontrast wzbudzał raczej uznanie niż frustrację, zaskakująco mało denerwująca okazała się wysoka ostrość obrazu w 4K. Wnioski te przynoszą ulgę, ponieważ wychodzi na to, że da się wypracować korekcję filmu fabularnego, która nienachalnie korzysta z możliwości HDR i jest akceptowalna dla osób, które w kinie cenią sobie miękkość, nieostrość, malarskość. Obawy rozwiane!

To, co imponuje w projekcji Dolby Vision, to poziom czerni. Pod względem wrażenia można to porównać jedynie z topowymi modelami monitorów LCD czy OLED. Seans poprzedzony był krótką reklamą systemu DV, gdzie porównywano poziom czerni w typowej sali SDR i ten z kina wykorzystującego technologię Dolby Vision - był to wspaniały dowód na to jak łatwo adaptuje się nasze oko i jak szybko tę ‘ciemną szarość’ tradycyjnej projekcji jesteśmy w stanie przyjąć za czerń.

A sam film “Avengers: Endgame”? Absolutnie fatalny, wyszliśmy po godzinie.